sobota, 10 marca 2012

Przerzucamy się górą


Właścicielka schroniskaVandrerhjem w Honningsvag mieszka w Bergen, rzadko tu przyjeżdża. Podobno biznes kręci się tak sobie. Zarządza nim Polka, która jest tu kierowniczką, recepcjonistką i wszystkim po trochu. Jak już pisałem, mieszkają tu Polacy, którzy pracują na wyspie. Jadałem już śniadania w wielu hotelach na całym świecie, czasem nawet luksusowych, ale takiego wyboru serów, wędlin, ryb, owoców, soków i wszelakich dóbr w takiej jakości nie spotkałem do tej pory nigdzie... 
Jeśli tu przyjedziecie, to polecam, trudno nie znaleźć. 
Ponieważ konwój na Nordkapp odjeżdża dopiero o 11,30, po śniadaniu jedziemy zwiedzić wioski rybackie na wyspie Mageroya. Na wschodzie wyspy wieś Nordvagen. Małe,  kolorowe domki przyklejone do zboczy fiordów, małe kutry rybackie. 








Cała osada to 300 osób. Wszyscy podobni do siebie. Genetyczny galimatias.

Do portu w Honningsvag przypływa statek wycieczkowy z turystami, płynącymi rejsem z Bergen. Zabiera na luksusowy pokład 800 turystów i płynie do Kirkenes i z powrotem, opływając prawie całe wybrzeże  Norwegii. Rejs trwa 12 dni, można zabrać ze sobą samochód i w miejscach, gdzie statek cumuje, zjechać nim na ląd i pojeździć po okolicy. Na statku głównie niemieccy emeryci. Ci, co przegrali wojnę. Wsiadają w swoje Porshe Cayenne i jadą na Nordkapp. Przyjeżdżają kolejnym po nas konwojem. 



Na samym przylądku pogoda okropna, mróz i bardzo silny wiatr. Robimy sobie z Pawłem kilka zdjęć. 


Obszedłem spacerkiem północną część przylądka. Wróciłem skostniały i czerwony jak buraczek.



W jedynym tutaj budynku, oprócz kasy, restauracji i sklepów bardzo ciekawa wystawa zdjęć z czasów II wojny światowej - bitwy na morzu, bombardowane konwoje, płynące do Murmańska. 
Na morzu kutry, mewy i wiatr. Z wysokości trzystumetrowego klifu podziwiam rybaków, którzy pracują w takich warunkach. Po 5 minutach ma się ochotę stąd uciekać. To rzeczywiście koniec świata. 


I przy okazji niezły biznes. Wszędzie trzeba płacić. Za konwój, za tunel, którym się wjeżdża na Mageroyę, za kemping, za zwiedzanie Nordkappu. Wszędzie kwoty od 150 do 250 koron. Nie mówiąc już o takich rzeczach, jak nocleg czy posiłki. A przyjeżdżają tu co roku setki tysięcy turystów. Czym się da. Kolega Pawła był tu maluchem. Przyjeżdżają tu samochodami, kamperami, motocyklami z koszem, rowerami, na rolkach, hulajnogach. 


W zeszłym roku pewien Francuz przyjechał tu z Paryża, razem ze swoją żoną, chorą na chorobę Heinego-Medina, na specjalnie do tego celu skonstruowanym tandemie. Zimą przychodzą tu ludzie na biegówkach, ciągnąc za sobą sanie, jak Eskimosi. Nie ma żadnego specjalnego powodu, żeby tu przyjeżdżać, poza tym, że jest to najbardziej na północ wysunięty kawałek europejskiego kontynentu. I okazuje się, że to wystarczy. Tak, jak w przypadku Mount Everestu czy Kiribati. No i jednak jest w tym miejscu, gdzie są tylko nagie, milczące skały i bezkresne morze, jakaś magia...


Wyjeżdżając już z Honningsvag zauważyliśmy dziwny wynalazek, którym poruszają się tu piesi po oblodzonych i zaśnieżonych chodnikach. Paweł nazwał to śniegową hulajnogą. 


I rzeczywiście, wygląda to jak skrzyżowanie sanek z hulajnogą. Jeśli idzie się z górki, można stanąć na płozach i jechać jak na sankach, kierując stopami. Po równej powierzchni można odpychać się jak na hulajnodze. Jeśli jest pod górkę, bez wysiłku pcha się to przed sobą.
Na półeczce-siodełku można położyć bagaż lub posadzić dziecko. Produkt chyba lokalny, nigdy i nigdzie czegoś takiego nie widziałem.


Opuszczamy Norwegię, jedziemy do Rosji. Podczas nocnej jazdy mamy nadzieję wreszcie zobaczyć prawdziwą zorzę. Niestety, to jeszcze nie dziś. Na przejście graniczne w Storskog wjeżdżamy o 2giej w nocy. Przejście zamknięte, idziemy spać w samochodzie.
Odprawiamy się o 9tej rano i po przejechaniu 50 metrów już jest 12ta. 


Rosja wita nas przyjaźnie.
Kilka kilometrów za granicą robimy śniadanie - oczywiście tuszonka, cebula, gorczica i chleb. Jak w transzejach, bo tu co kawałek klimaty wojenne. Rosjanie zrobili z Wielkiej Wojny Ojczyźnianej Wielką Narodową Religię.






Jak robiliśmy zakupy na wyjazd, Paweł powiedział, żeby kupić takie różne produkty, żeby to żarcie takie różne było, nie monotonne. I włożył do koszyka szynkę, kabanosy, krakowską, gulasz wieprzowy, karczek, łopatkę, konserwę turystyczną, golonkę itd. Żeby nie jeść w kółko tego samego.
W Murmańsku załatwiamy kilka niezbędnych spraw. Bankomat, karty do modemu, zakupy i wizyta u weterynarza. Tamożniczka  na przejściu granicznym dopatrzyła się w książeczce zdrowia Pikselka braku pieczątki, zaświadczającej, że jest odrobaczony. Dała nam adres do weterynarza w Murmańsku i zobowiązała do złożenia mu wizyty i dopełnienia tej formalności. Dałem czestnoje słowo, że pojedziemy, więc nie było wyjścia.
Droga z Murmańska do Miedwieżegorska mile zaskakuje: pomijając krótkie remontowane odcinki, całkiem niezła. Na drodze mnóstwo ciężarówek: tirów, kamazów, krazów itd. Te które wożą piasek, kruszywo i nasyp dymią spalinami górą, przez ładunek. Ruski patent - spaliny grzeją i dzięki temu ładunek nie przymarza do skrzyni i łatwiej się zsuwa po przechyleniu. Po drodze mijamy osiedle domków jednorodzinnych - kolejny ruski patent. Ciekawe, czy pościel pachnie ropą?


Wieczorem wreszcie doganiamy szczęście - doczekaliśmy się zorzy. Zjawisko niesamowite i przepiękne, fantastyczne kształty i kolory pojawiają się na kilka minut, migoczą, zmieniają barwy, by rozproszyć się w mroku, a po chwili odrodzić się na nowo w nowe, wijące się na niebie, esy-floresy. Kolory zielone, szmaragdowe, amarantowe, fioletowe, czerwone. Feeria barw, taniec niesamowitych kształtów w ciszy nocy. 


























Samochody zatrzymują się na drodze, wszyscy zadzierają głowy do góry. Widać, że i na tubylcach to zjawisko wciąż robi ogromne wrażenie. 




Śpimy na stojance dla tirów pod Wielskiem, w samochodzie. Stojanka to miejsce, gdzie kierowcy spotykają się na noc. Z reguły jest na niej sklep, restauracja-bar (która, nie wiedzieć czemu, nazywa się tu kafe; kawy tam raczej nie polecam), czasami bania (łaźnia parowa), toaleta (spuśćmy zasłonę miłosierdzia na ten problem),  i stojankowy, który za 100 rubli rozdaje bumagi z okrągłą pieczęcią wielkości spodka. Okrągła pieczęć ciągle jest najważniejsza. Jak za cara - jest gwarantem legalności i bezpieczeństwa przedsięwzięcia oraz nieuchronności kary w przypadku uchybienia regulaminowi. Dla firm przewozowych ta bumaga jest o tyle ważna, że w umowie mają zastrzeżenie, że ładunek będzie przez 24h bezpieczny i strzeżony, więc wszyscy kierowcy to biorą. To pozostałość po niedawnych czasach, gdy nie było tak bezpiecznie, jak dziś. Jeszcze kilka lat temu napady i rabunki były na porządku dziennym. Teraz jest już spokojnie, ale zwyczaje zostały. Teraz największe niebezpieczeństwo dla kierowców to policja, ale o tym później. 
Do dziś na stacjach za paliwo płaci się z góry, a na takich trochę oddalonych od centrów miast kasjerka siedzi za pancerną przyciemnianą szybą i jedyny z nią kontakt odbywa się przez mikrofon/głośnik oraz wysuwaną na dwie strony szufladkę - najpierw kasa, potem włączają dystrybutor na z góry opłaconą ilość konkretnego paliwa.
My trzymamy się zasady, że jeśli śpimy w samochodzie, to w towarzystwie ciężarowców. Tak na wszelki wypadek. Poza tym na stojance można zjeść śniadanie i napić się czegoś ciepłego, umyć przynajmniej zęby w zimnej wodzie. 
Dziś pospaliśmy trochę dłużej, wszyscy już pojechali, stojankowy gdzieś się zmył, zostaliśmy sami. A samochód otoczony przez bandę złożoną z około pięćdziesięciu dzikich psów; głodnych, skołtunionych, zdesperowanych i gotowych na wszystko. Nie wypuściliśmy Pikselka na siusiu. Daliśmy wióra, nie wysiadając z samochodu.
Rosja jest nieprzewidywalna. W każdym momencie wszystko może się zdarzyć.


Z kronikarskiego obowiązku dodam, że w tym kraju obowiązuje zakaz sprzedaży alkoholu od 23ciej do 8mej rano i nie dotyczy piwa, tyle, że nie jest on tu tak rygorystycznie przestrzegany, jak w Norwegii ;-). Wiadomo, Słowianie...             a Słowianki :-))
Lista rzeczy, które do tej pory popsuły się w samochodzie: szybkościomierz, wentylator, klakson i szyba boczna, która nie daje sie podnieść (oklejam taśmą klejącą, żeby nie wiało). Poza tym miga na tablicy rozdzielczej jakieś światełko i nie wiemy co to oznacza. Obyśmy się nigdy nie dowiedzieli....





wtorek, 6 marca 2012

Dalej drogą E6


Z piątku na sobotę spaliśmy w samochodzie 200 km za Trondheim, przy temperaturze na zewnątrz -5 stopni. Można wytrzymać. Ponieważ położyłem się pierwszy, Piksel wczołgał się do mojego śpiwora i ułożył się w nogach. I to jest ta korzyść, o której pisałem wcześniej. Przy tak niskich temperaturach (a później było jeszcze zimniej. Dużo zimniej.) posiadanie takiego termoforka zdecydowanie poprawia komfort, co jest szczególnie ważne przy zasypianiu.

 Pierwszy poranek na drodze. Pierwsze mycie w śniegu, potem do tego przywykniemy. Szybkie śniadanie na świeżym powietrzu i jedziemy dalej na północ.
Przez cały dzień podziwiamy widoki gór w pełnym słońcu, drogę ciągnącą się na zboczach fiordów, znikającą co jakiś czas w tunelach. Przy wyjeździe z tunelu zawsze jest chwilowe oślepienie, zanim wzrok znowu nie przyzwyczai się do pełnego słońca. To dość niebezpieczne.

Na drodze konwoje ciężarówek, po kilka na raz, jadące z zawrotną jak na tutejsze warunki szybkością. To artyści, naprawdę. Na oblodzonej drodze jadą z prędkością ok. 100 km/h. Wypadków mało. Tylko wtedy, gdy jakiś pozbawiony wyobraźni  tępak zatrzyma się na środku drogi, co jest równoważne z podpisaniem na siebie wyroku śmierci. Pamiętajcie o tym, bo w decydującym momencie może obok zabraknąć Pawła, który w prostych, żołnierskich słowach szybko doprowadzi was do pionu. 
Co ciekawe, nie stosuje się tu sypania soli. Drogę jedynie wygładza się spychaczem. Jak lód jest gruby, to specjalnymi maszynami radełkuje się go, żeby zwiększyć przyczepność. Po prostu trzeba się nauczyć jeździć. I to wszystko. Teraz rozumiem, dlaczego Skandynawowie są takimi dobrymi kierowcami.

Zaliczamy pierwszą wpadkę. Paweł zjechał na pobocze, żebym mógł zrobić zdjęcia i zapadamy się w śnieg. To dość często spotykany problem. Spychacz zgarnia śnieg szerzej, niż utwardzona część drogi (gdzieś on się musi zmieścić). Zjeżdżając na pobocze można wjechać prawymi kołami na miękkie podłoże. Jak samochód oprze się podwoziem na śniegu, koła tracą przyczepność i już nie da się wyjechać. Pozostaje albo długie i bolesne kopanie, albo ciągnięcie. W naszym przypadku nie da rady wyjechać, reduktor nie pomaga, samochód niebezpiecznie się przechyla. Nie ma też do czego się przywiązać, żeby skorzystać z wyciągarki. Przejeżdżający Land Roverem Anglik zatrzymuje się sam, bez żadnego gestu z naszej strony. Pyta, czy może pomóc. Paweł błyskawicznie wyciąga linę i próbujemy do tyłu. Ponieważ grozi to wywrotką, próbujemy do przodu. Jakoś się udaje. Byłem tak przejęty, że zapomniałem to uwiecznić. 
Anglik jedzie do Tromso, podobno dziś za kołem podbiegunowym ma być widoczna zorza. I była. Niezbyt okazała, ale i tak zrobiła na mnie wrażenie. Tego dnia dojechaliśmy za Narvik. Oczywiście obowiązkowo zaliczamy pomnik polskich marynarzy z ORP Grom poległych w Bitwie o Narwik, choć to tylko dwie tablice na bezbrzeżnym oceanie śniegu.
(po drodze jedna przeprawa promem – płatna. W sumie koszt przejazdu przez wszystkie mosty, tunele i przeprawę w drodze z Polski na Nordkapp to ok. 100 euro).



Następnego dnia jedziemy do Ałty. Po drodze we fiordach oglądmy hodowle łososi oraz suszarnie dorszy, które są tu najczęściej poławianą rybą (słynne norweskie łososie pochodzą głównie z hodowli). Suszenie ryb jest tu tradycyjną metodą konserwacji stosowaną od lat. 


W tutejszym powietrzu ryba wysycha na kamień (w naszym klimacie by zgniła) i jest zakonserwowana na bardzo długo. Przed zjedzeneim wystarczy namoczyć ją w wodzie, wchłonie tę samą ilość, która wcześniej wyparowała i ryba jest gotowa do przyrządzenia.




W miarę przesuwania się na północ coraz więcej śniegu, coraz mniej drzew, w końcu rozściela się przed nami tylko biały horyzont, w którym niknie wąska strużynka drogi, jakby nie miała końca. Bo nie ma. Droga nie kończy się nigdy. Zawsze coś jest za tą górą, za tym zakrętem, za tym lasem. I zawsze to jest ciekawe, i trzeba jechać i gonić te uciekające widoki.


Po kolejnej nocy spędzonej w samochodzie pokonaliśmy ostatni odcinek i w poniedziałek dojechaliśmy na Nordkapp. 
Niestety, nie pojechaliśmy na sam przylądek, ponieważ można tam pojechać tylko z konwojem, a na ostatni się spóźniliśmy. Pojedziemy jutro. Śpimy w schronisku w Honningsvag. W recepcji wita nas Polka. W schronisku pełno Polaków - pracowników miejscowej przetwórni ryb. W kuchni spotykamy Polaka, który kupił tu kuter i zarabia na połowach. Zwiedził pół świata. Częstuje nas kapelinami - małymi smacznymi rybkami, które można sobie po prostu wziąć w porcie ze świeżego połowu, jeśli przyjdzie się o odpowiedniej porze. Te ryby są eksportowane do Japonii, gdzie uchodzą za przysmak. W schronisku sporo Japończyków - kontrolerów jakości z firm importujących kapeliny do Japonii.
Rozmawiamy bardzo długo, Paweł dzieli się z nim doświadczeniami z rejonów, w które się wybieramy. 


Jutro rano pojedziemy z konwojem na przylądek, a potem w dalszą drogę. Następny etap - Murmańsk.

sobota, 3 marca 2012

Droga szczęśliwości


Magda uraczyła nas wspaniałą kolacją, spać poszliśmy o czwartej nad ranem. Spaliśmy krótko, o dziewiątej zjedliśmy śniadanie (nie mniej pyszne niż kolacja) i o 11tej wyjechaliśmy w dalszą podróż. Magda dała nam klucz i mapkę do chatek organizacji DNT, do której sama należy. To sieć szałasów dla turystów, głównie pieszych, gdzie każdy może skorzystać z noclegu. Na  miejscu ma zawsze przygotowany zapas żywności, drewna do kominka, telefon komórkowy, gps i inne przydatne rzeczy. Można je sobie wziąć, jeśli są potrzebne. Wystarczy napisać, w której kolejnej chacie się je zostawi, żeby osoby serwisujące wiedziały, gdzie są. Za zjedzone produkty płaci się , wkładając odpowiednią sumę pieniędzy do koperty, którą zostawia się na stole. Jeśli się uzna, że chce się zapłacić za samo skorzystanie z chatki, można również włożyć dowolną sumę pieniędzy do koperty i zostawić ją na stole. W sezonie podobno tych kopert leżą na stole całe sterty. Jakieś to dziwne... Wyobrażacie sobie to u nas? Ja nie. I pewnie każdy Polak pomyśli, jak to jest możliwe, że nikt tego nie kradnie, nie oszukuje, każdy grzecznie płaci i idzie do następnej chaty, do której pasuje ten sam klucz. A co pomyśli Norweg? Norweg pomyśli: jaki mamy wspaniały kraj, w którym jest bezpiecznie. Mamy rząd, który o nas dba, żeby nam było miło i wygodnie spędzać urlop w górach. Norweg płaci podatki, bo wie, że ktoś te pieniądze mądrze wydaje. Polak nie płaci, bo wie, że te pieniądze i tak zostaną zmarnowane. Norwegia jest krajem drogim, ale Norwegów na wszystko stać. Polska jest krajem tanim, ale Polaków nie stać na nic. To są tzw drobne różnice.
Magda musiała wyjść wcześniej, bo odwoziła tego dnia na lotnisko mamę, która wracała do Polski. Wręczając nam klucz od domu powiedziała: jak wyjdziecie, połóżcie klucz na grillu przed domem, jak wrócę to go sobie wezmę. Taki to kraj, ta Norwegia. Szkoda, że nie nasz. Zresztą to może i dobrze. Pewnie byśmy go spieprzyli.
Norwegia kształtem przypomina długi worek, w którym coś leży na dnie. To coś to ropa. Źródło dobrobytu.
Z południa kraju na północ wiedzie tylko jedna droga E6, która ciągnie się od przejścia granicznego ze Szwecją do przejścia z Rosją na północy. Przejechaliśmy już prawie całą tę trasę. Zaczęliśmy w piątkowe południe.

Na drodze mnóstwo samochodów osobowych podążających na północ. Na dachach samochodów narty, głównie biegówki, do samochodów przypięte przyczepy, na przyczepach skutery śnieżne. Niektóre auta mają podpięte specjalne zestawy dla psich zaprzęgów z klatkami dla psów i saniami. Norwegowie jadą na weekend odpocząć. Warunki drogowe ciężkie, droga przez góry oblodzona, maksymalna prędkość to 60-70 km/h. Nikt się nie spieszy, nie wyrywa do przodu. Wszyscy uśmiechnięci. Jadą do swoich drewnianych domków w górach na dwa dni białego szaleństwa. Na tej drodze widać, jak ten kraj korzysta z tego, co ma w swoim worku.






















Aha, jeszcze jeden przykład, jak monarchia norweska dba o swoich poddanych: otóż w tym raju na ziemi nie kupicie żadnego alkoholu, nawet piwa, po 20:00 od poniedziałku do soboty oraz przez całą niedzielę. Za to kościoły są otwarte dla wiernych przez całą dobę. 



piątek, 2 marca 2012

Uczestnicy

                                        Witam wszystkich 
Pora przedstawić uczestników wycieczki. Kierownikiem wyprawy jest Paweł, mój wieloletni kolega, właściciel klubu "Magnes" na ul. Zachodniej 44, biznesmen i amator podróży ekstremalnych. Jest mózgiem całej operacji i właścicielem Toyoty Landcruiser HDJ 80, dojrzałej, bo już pełnoletniej, możliwości której miałem okazję trochę poznać i w warunkach, w których będziemy jechać, nie zamieniłbym jej na najnowszy model Ferrari. Mam nadzieję, że uda mi się was do tego przekonać. 

Przez najbliższe tygodnie będzie ona naszym środkiem transportu, domem, kuchnią, centrum prasowym oraz psią budą, jako że trzecim uczestnikiem wyprawy jest Piksel - pies rasy westland terier, również znany podróżnik (odwiedził dotychczas 14 krajów), gentleman w każdym calu i pies na psy. Od razu przypadliśmy sobie do gustu, co okazało się być dla mnie źródłem niemałych korzyści, o których opowiem później.
W tym momencie na blogu pojawiła się interaktywna mapa. Zaznaczaliśmy na niej punkty trasy, którą właśnie pokonywaliśmy. Dzięki temu można było śledzić nasze postępy na bieżąco. Niestety, późniejsze, tragiczne wydarzenia spowodowały, że umieszczenie interaktywnej mapy stało się niemożliwe, więc zamieszczam mapkę całej trasy na końcu tej opowieści.

Część wpisów na blogu zamieszczana była na bieżąco, i tę staram się zachować w oryginale, ale, ponieważ piszę to po siedmiu latach i po wspomnianych tragicznych wydarzeniach, niektóre fragmenty wpisów będą w czasie przeszłym. Za to poplątanie czasów z góry przepraszam, ale każdy, kto czytał Paragraf 22 Josepha Hellera, powinien to bez trudu zrozumieć;-). Tym samym zaspoiluję trochę całość, ale kto nie chce, nie musi od razu lecieć do ostatniej strony.
Wyjazd opóźnił się o kilkanaście godzin, jako że środa zeszła nam na pakowaniu i organizowaniu mocno ograniczonej przestrzeni samochodu. Trzeba było zapakować mnóstwo potrzebnych (to się okaże) i niepotrzebnych (to się na pewno okaże) rzeczy. Na pokładzie są gpsy, komputer, sprzęt filmowy i fotograficzny, dwa spania, kuchnia,  zapas jedzenia, narzędzia, podnośniki, liny, pasy ściągające, dwa koła zapasowe, łańcuchy na koła z dwucentymetrowymi kolcami i psia miska. Podobno mamy wszystko. Drobne braki uzupełnimy po drodze.
Wyjechaliśmy w środę wieczorem. Przez Berlin, Hamburg, Kopenhagę, Goteborg w nocy z czwartku na piątek dojeżdżamy do Oslo. Z ciekawszych rzeczy, które widzieliśmy po drodze, należałoby wspomnieć o fantastycznych mostach łączących Odense z Kopenhagą oraz Kopenhagę z Malmo w Szwecji. Robią wrażenie.
















Po drodze zepsuł się szybkościomierz i wyciekło trochę płynu z układu wspomagania kierownicy. Właśnie Paweł sobie przypomniał, że podczas jego wyprawy na Czukotkę w 2008 r. miał całą serię różnych awarii, co skończyło się pozostawieniem samochodu 600 km od celu i ewakuacją samolotem. Pierwszą z serii była awaria szybkościomierza... 
W Oslo korzystamy z gościnności Magdy Kempy, w domu której śpimy. Jutro rano wyjeżdżamy do Trondheim, Następny etap - Nordkapp.
Dziękuję za komentarze i słowa wsparcia, do zobaczenia.
Wojtek
















wtorek, 28 lutego 2012

Powitanie







Witam wszystkich na moim blogu. Będę pisał tu o rzeczach, które warto w życiu zrobić. Może napiszę też parę słów o takich, których robić nie warto, ale raczej będę starał się trzymać jasnej strony mocy. Jedną z rzeczy, którą moim zdaniem warto robić, jest podróżowanie do różnych miejsc, niekoniecznie komfortowych, z recepcją i z basenem, za to mówiących wiele o różnorodności tego świata, o ludziach i ich dostosowaniu się do warunków, w których przyszło im żyć. O ich wierze, pracy, radościach i smutkach, zwyczajach i sposobach ułożenia się z otaczającymi ich duchem i materią. I o tej materii fantastycznych czasami kształtach, tworzonych przez największego artystę wszech czasów - naturę.
Jak pewnie wiecie, przy okazji mojej byłej pracy miałem sposobność zwiedzenia różnych ciekawych miejsc i może o tym też kiedyś napiszę, ale na razie rozpoczynam nową przygodę i to jej przebieg będzie opisany na tym blogu.
Nie mam ambicji zostania nowym Jackiem Londonem, jednak uważam, że każda podróż niesie jakieś ciekawe spostrzeżenia i doświadczenia, którymi warto podzielić się z innymi. Poza tym, w sytuacji, kiedy z powodu nieobecności nasze spotkania są tak rzadkie, mam nadzieję, że ten blog stanie się namiastką bliższego kontaktu i sposobem na podtrzymanie naszych relacji.
Nie mam również zamiaru zostania kolejnym mędrcem - wikipedystą, tak więc nie znajdziecie tu informacji, które każdy może sobie poczytać w internecie. Na blogu umieszczam tylko moje przeżycia i przemyślenia (jeśli można tak górnolotnie się wyrazić ;-). Jeśli uznam, że warto sobie coś doczytać, podlinkuję. 
Bloga założyłem dla rodziny, przyjaciół i znajomych, ale zapraszam do niego również przyjaciół przyjaciół i znajomych znajomych. Jeśli macie takowych i uważacie, że może to ich zainteresować, roześlijcie proszę linki. W kupie raźniej.
Zachęcam do aktywnego uczestniczenia: pytania, doradzania, komentowania, szydzenia i wyśmiewania. Odpiszę na wszystkie komentarze, nie obiecuję tylko, że od razu. Tam, gdzie się wybieram, dostępność internetu jest taka, jak u nas 15 lat temu. Będę się starał pisać na bieżąco, a jak się to uda, życie pokaże.
Można też się zapisać na subskrypcję tego bloga (zakładka "Follow by Email") i podając maila otrzymywać powiadomienia o nowych postach.
Można też klikać na reklamy, jeśli takowe się pojawią ;-).
Wyjeżdżam jutro rano. Pierwszy etap - Oslo.
Howgh!